Rozważania lekarza o sytuacji naszego zawodu we współczesnej rzeczywistości

Olgierd Kossowski

Przewodniczący Oddziału Beskidzkiego Polskiego Towarzystwa Lekarskiego


O_Kossowski

Ojciec mój był lekarzem, żona jest lekarzem, syn i synowa są lekarzami. A więc jesteśmy rodziną lekarską. Stąd płynie moja dzisiejsza wypowiedź i zaduma nad losem naszego rodzinnego zawodu.
Jak przez mgłę pamiętam mego ojca - lekarza w czasach przedwojennych, środowisko, w jakim żył, atmosferę naszego domu, dyskusje, które się w nim odbywały.
Lekarz należał do warstwy społecznej zwanej inteligencją. Przed wojną była to elita społeczna. Lekarz był człowiekiem o dużym autorytecie w swoim środowisku, z poczuciem godności osobistej i zawodowej. Była to warstwa ludzi średnio zamożnych. Utkwiła mi w pamięci maksyma, którą powtarzał ojciec -"medicus debet esse elegans et odorans", którą później już w czasach studenckich podczas wykładów uzupełniał profesor Czyżewicz -"et habere sterylisatos manos".

Potem wybuchła wojna. Lekarze wypełniali wówczas swoje ofiarne prace w każdej chwili, w każdej sytuacji.

Idąc śladami mego ojca rozpocząłem studia medyczne w Warszawie w roku 1946.

Słuchałem wykładów profesorów tej miary, jak profesor Czubalski, Orłowski, Semerau, Siemianowski, Grzywo-Dąbrowski, Kandelsman, pod którego opieką stawiałem pierwsze kroki w psychiatrii i wielu, wielu innych. Ci wszyscy wyżej wymienieni, pełni kultury, wiedzy i szlachetności stali się naszymi wzorcami osobowościowymi - wspominam ich ze wzruszeniem.

Były to czasy po wojnie, dla nas wszystkich nadzwyczaj skromne. Warszawa w gruzach, uczelnie w rozsypce, życie codzienne i naszych profesorów tamtych lat i nasze - mieszkańców Domu Akademickiego przy placu Narutowicza raczej ubogie. Panował jednak pośród nas wszystkich zapał odrabiania straconych wojennych lat.

Pełen dumy szedłem Krakowskim przedmieściem w Warszawie 14-go czerwca 1952 roku niosąc w ręce dyplom lekarza uzyskany z rąk Rektora prof. Marcina Kacprzaka, dyplom, który upoważniał mnie do pełnienia tego pięknego i szlachetnego zawodu lekarza.
Ale była to również chwila początku mojej drogi lekarza.

Mijały lata -minęła młodość, minął wiek dojrzały na mojej wędrówce wśród ludzi chorych, dla których lekarz jest światłem nadziei w mroku cierpienia.
Jestem teraz od roku na emeryturze. Pracuję jednak nadal w Poradni Leczenia Bólu i Akupunktury na połowie etatu i to nie dla uzyskania upokarzającego wynagrodzenia 653 złotych miesięcznie, ale dlatego, że lubię moich pacjentów, pracę wśród nich i mogę mieć satysfakcję z możliwości niesiena pomocy cierpiącym.

Dzisiaj już jako lekarz na emeryturze patrzę z oddali na moją własną lekarską drogę życia, ale patrzę również z niepokojem i zdziwieniem na nasz zawód w dobie dzisiejszej. Widzę zdecydowany upadek prestiżu naszego zawodu. Wiele czynników się na to złożyło.

W ostatnim okresie zauważamy wyraźnie negatywny stosunek do Służby Zdrowia - w tym szczególnie do lekarzy, o czym przekonujemy się często, słuchając różnych programów radiowo-telewizyjnych, czy czytając napastliwe artykuły i rozmaite notatki prasowe. Ogromnym dla mnie zaskoczeniem były plakaty w formie nekrologów, które spotkałem po raz pierwszy na ulicach Warszawy w czerwcu 1999 roku a potem w innych miastach Polski, z następującymi hasłami: “Apel do narodów świata “, “Przeciw łamaniu praw człowieka”, “O pomoc dla ofiar błędów lekarskich”. Manifestacja przed Sejmem RP - i to dwukrotnie: 25.06. i 20.07.1999r.
Z głębokim niesmakiem, ale i niepokojem obserwuję poczynania stowarzyszenia o nazwie ”Primum non nocere” -“Przede wszystkim nie szkodzić”, zajmującego się tego rodzaju “działalnością”.
Przecież właśnie takie “stowarzyszenie” przede wszystkim - szkodzi pacjentowi, odbierając mu zaufanie do lekarza a tym samym odbierając mu nadzieję, bez której trudno jest prowadzić skuteczne postępowanie lekarskie.
Zastosowana tu metoda oparta jest do pewnego stopnia na wzorcach zachodnich, gdzie lekarz w swojej pracy zawodowej spotyka się często z napastliwą postawą pacjenta, którego roszczeniowymi interesami zajmują się rozmaite wyspecjalizowane towarzystwa ubezpieczeniowo-prawnicze.

Ten wzór z Zachodu zagraża lekarzowi w jego działaniu dla dobra pacjenta - nie jest on godny naśladowania. Dziwi mnie, że w ogóle mogło powstać jakieś ”stowarzyszenie" przeciwko jakiemuś zawodowi.

Stawiam pytania:
- Czy lekarz wykonujący swój szlachetny i humanitarny zawód ma "a priori" czuć się przestępcą?
- Czy rzeczywiście błąd lekarza stał się tak powszechny?
- Czy lekarz polski jest nie douczony?
- Czy może działać on rozmyślnie szkodząc pacjentowi?
- Dlaczego tak długie, trudne studia medyczne mają nadal powodzenie? Akademie Medyczne są oblegane a dostanie się na pierwszy rok stanowi dużą trudność?

Pozwolę sobie na osobiste ustosunkowanie się do poruszonych przeze mnie kwestii.

Na podstawie moich długich lat życia lekarskiego mogę zdecydowanie nazwać nasz zawód "powołaniem", bez którego trudno być dobrym lekarzem. Lekarz pracuje wśród ludzi i dla ludzi. Cała działalność lekarska jest ukierunkowana ku dobru człowieka.

Zawód lekarza zobowiązuje nas do dobrego, właściwego stosunku do chorego, cierpiącego człowieka - lekarza winna cechować dobroć.
Uzyskanie dyplomu lekarskiego dopiero otwiera drogę ku wiedzy lekarskiej, którą się nabywa w miarę upływu lat. Lekarz uczy się do końca życia. Ta droga to permanentne kształcenie się, samokształcenie, zdobywanie doświadczenia w codziennej pracy przy łóżku chorego.
To studia podyplomowe, specjalizacje, zdobywanie stopni naukowych. Jest to również konieczność brania udziału w szkoleniach, kursach oraz sympozjach, zjazdach i kongresach poświęconych postępom w naukach medycznych. Kształcenie się, udział w życiu naukowym świata lekarskiego i chociażby zakup książek medycznych staje się dużym problemem w ostatnim okresie.

Sytuacja finansowa, w jakiej znalazło się obecnie środowisko lekarskie, ogranicza w sposób zdecydowany możliwości podnoszenia własnych kwalifikacji.
Powszechnie panuje zubożenie lekarzy. Stąd płynie mój niepokój o dalsze losy naszego zawodu, ale również o konsekwencje, które mogą płynąć z obniżenia się kwalifikacji zawodowych lekarza.

Konsekwencje dla społeczeństwa!

Młody lekarz otrzymuje obecnie pensję około 700 - 800 zł miesięcznie, młodszy asystent 788 zł. Aby móc żyć, dorabia sobie na dyżurach, a więc w godzinach nadliczbowych. Ordynator oddziału (jest to stanowisko " oficera " Służby Zdrowia) z 30-letnim stażem zawodowym ma podstawowej pensji 1200 zł, a z dodatkiem funkcyjnym i premią 2200 zł. Jak wynika z Monitora Polskiego z 12.03.1999 r. (nr 25), średnia krajowa wynosiła wówczas 1798 zł a w czerwcu już 1826 zł. A więc młody lekarz ma pensję miesięczną niższą od średniej krajowej o około 1000 zł, a ordynator wyższą o 250 zł.
Gdzie my lekarze, ludzie z wyższym wykształceniem, po długich i trudnych stadiach, którym powierza się zdrowie społeczeństwa, gdzie my jesteśmy?
W tym miejscu zwrócę uwagę na zupełne nieporozumienie, jakim jest dysproporcja między wynagrodzeniem kadry administracyjnej powstałych obecnie Kas Chorych a wynagrodzeniami szeregowych pracowników Służby Zdrowia.
Praca nasza, której celem podstawowym jest dbałość o powszechne zdrowie społeczeństwa, posiada ogromny wydźwięk pracy społecznej. My lekarze rolę tę przyjmujemy i staramy się wypełnić ją z pełnym poczuciem odpowiedzialności - wynika to z naszego powołania. Etyka lekarska stanowi "legitymację" do pełnienia tego zawodu. Aby jednak móc spełniać swe obowiązki lekarz musi mieć zagwarantowane właściwe, godne warunki życia i dostateczne wynagrodzenie. Wówczas będzie mógł swobodnie podnosić swe kwalifikacje i należycie wypełniać swe zadania.
Jak powyżej wspomniałem, słyszymy ostatnio często bardzo krytyczne i negatywne uwagi o pracy lekarza. Pamiętam sam czasy, a nie były to czasy przedwojenne, kiedy stosunek do naszego zawodu był inny - i to jeszcze w czasach mojej lekarskiej młodości, a nawet nieco później.

To prawda, że zawsze byliśmy marnie wynagradzani, nieproporcjonalnie do wysiłku, jakiego wymagają stadia medyczne oraz nieproporcjonalnie do codziennej trudnej i odpowiedzialnej pracy lekarskiej. Ale istniał jeszcze jakiś autorytet lekarz, istniał szacunek dla pracownika Służby Zdrowia.
W tym miejscu wspomnę o właściwie drobnej sprawie, o obchodzonym 7-go kwietnia Dniu pracownika Służby Zdrowia. Niestety dzień ten został zapomniany. Jednak pozostały w naszej pamięci chwile, czasem wzruszające, kiedy w tym dniu ktoś z pacjentów wchodził do gabinetu ze skromnym kwiatkiem, słowami wdzięczności za opiekę lekarską, za uśmiech pielęgniarki.
Nawet bywały skromne akademie ze słowami uznania dla naszej tak często ofiarnej pracy w Służbie Zdrowia. Czy obecnie dominujący kult pieniądza tak bardzo zniszczył wszelkie odruchy emocjonalne ?

Na przestrzeni moich lat pracy lekarskiej miałem możność przeżywania różnych reform Służby Zdrowia w naszym kraju. Na początku, w latach 50-tych, szpitale i otwarte lecznictwo posiadały oddzielne administracje a praca lekarzy tych dwóch działów była niepowiązana. Po okresie reorganizacji doszło do połączenia szpitali i doń przynależnych poradni i nastąpiła ścisła współpraca lekarzy otwartego i zamkniętego lecznictwa.
Pojawiło się hasło rejonizacji. Nastąpił ponowny okres reorganizacji Służby Zdrowia. Wreszcie wprowadzono etatyzację a więc stałe zatrudnienie w jednej jednostce. Był okres pojawiania się hasła "opcja", a więc wolnego wyboru lekarza przez pacjenta.
W ostatnim okresie powstały tzw. ZOZ-y (Zespoły Opieki Zdrowotnej) łączące w jeden organizm administracyjny szpitale i poradnie. Nie wymienię wszystkich reform, ale te zapamiętałem. Niezmienne było jedno - niskie uposażenia pracowników Służby Zdrowia.
Pełni niepokoju 1-go stycznia 1999 roku stanęliśmy przed trudnym zadaniem, jakim jest nowa reforma Służby Zdrowia. Jest to reforma bardzo radykalna, przekazująca w ręce lekarza tzw. rodzinnego podstawową opiekę nad pacjentem od jego urodzenia aż do wieku starczego -praktycznie do końca życia.
Powstały Kasy Chorych mające usprawniać opiekę medyczną. Niestety, w organizacji tej instytucji zabrakło środowiska lekarskiego, w tym szczególnie Izb Lekarskich.
Już w chwili powoływania tych Kas panowała powszechna dyskusja o środkach przeznaczonych przez Państwo na reformę Służby Zdrowia i utrzymanie Kas Chorych. Niestety, sumy te od początku były skromne, a dzisiaj, po półrocznym istnieniu Kas Chorych okazały się niewystarczające. Wiemy, że przed wojną Kasy Chorych w Polsce były dobrze zorganizowane a istnienie ich dawało satysfakcję i pacjentom i lekarzom zatrudnionym przez Kasy.
Postęp znaczny medycyny, podniesienie się poziomu diagnostyki i lecznictwa w całym świecie spowodowało, że koszty opieki medycznej odpowiednio wzrosły. Problem ten dotyczy całego cywilizowanego świata, a istniejące Kasy Chorych, w wielu krajach utrzymujące się ze składek członkowskich, nie są w stanie zagwarantować niejednokrotnie potrzebnej usługi diagnostycznej czy leczenia.
Stąd też wynika powszechny niepokój lekarzy o reformę tak radykalną, a niestety już pełną mankamentów i niedociągnięć organizacyjnych. Oczywiście problem jest trudny, wymagający zapewne odmiennego spojrzenia na sprawy nowoczesnej opieki medycznej - w dobie dzisiejszego rozwoju i postępu nauki.

Problem opieki medycznej w szkole od dawna budził mój niepokój. Dawno już zabrakło lekarza szkolnego, ostatnio ograniczono etaty dla higienistek i pielęgniarek szkolnych a stomatolog uchował się w niektórych, przeważnie prywatnych szkołach. Zdrowiem dzieci szkolnych ma się zająć obecnie lekarz rodzinny.
Odnośnie lekarza rodzinnego - to na razie wydaje się, że nie jest on przygotowany do ogromu powinności, jakimi został obarczony. Jest przeciążony ilością pacjentów. Od ilości zależą jego dochody. Nie znaleźliśmy natomiast kryteriów objektywnej oceny pracy lekarza. Wiemy z doświadczenia, że w pracy swej lekarz musi być sumienny, wnikliwy, ostrożny i kompetentny, dopiero taką pracą lekarz może zdobyć zaufanie pacjenta. Nie ilość, a jakość świadczeń winna mieć ta istotne znaczenie...

Niepokój budzi wiele decyzji, chyba niedopracowanych we wprowadzeniu tej reformy. Nasuwają się zastrzeżenia, czy słuszne jest ograniczenie bezpośredniego dostępu pacjenta do lekarza specjalisty. Np. pacjent musi mieć nowe skierowanie do lekarza specjalisty, chociaż leczy się u niego od lat.
Ograniczenie opieki specjalistycznej i przekazanie jej lekarzom rodzinnym obniża w sposób oczywisty poziom usług lekarskich. Nigdy lekarz rodzinny nie będzie mógł w dobie współczesnego poziomu wiedzy medycznej zastąpić lekarza specjalisty.
Zupełnie niezrozumiałe i całkowicie nieuzasadnione jest 100% płatności za pobyt w szpitalu dla chorego skierowanego przez innego lekarza - nie rodzinnego. Przecież wzajemna umowa zawarta jest przez Kasy Chorych między pacjentem a szpitalem i nie ma znaczenia, kto w takim układzie jest lekarzem kierującym, lekarz rodzinny czy inny lekarz - np. specjalista czy lekarz prywatnie praktykujący. Sytuację taką przeżywaliśmy już niestety w okresie realnego socjalizmu i nie należałoby powtarzać tego błędu.
Groźna jest likwidacja dyżurów szpitalnych i przejście na pracę zmianową lekarzy. Jest to na pewno poważne nieporozumienie, ograniczy to bezpośrednią opiekę lekarza nad chorym, co stanowi podstawowy element jego pracy.
Łącznie z reformą Służby Zdrowia wprowadzono listę leków refundowanych z ograniczoną odpłatnością. Lista ta dotyczy wielu chorób przewlekłych, ale niestety nie obejmuje chorób najczęstszych do jakich należą choroby serca, nadciśnienie krwi - a przecież one stanowią o pierwszej przyczynie zgonów w naszym kraju. Bardzo drogie są antybiotyki. Niejednokrotnie w aptekach spotykamy się z sytuacją, w której matka chorego dziecka wykupuje połowę opakowania z lekiem, szczególnie antybiotyku, nie posiadając na resztę pieniędzy. Sytuacja ta wywołuje powszechne niezadowolenie z funkcjonowania Służby Zdrowia - w tym również z lekarzy, o czym mówiłem na początku mego wystąpienia.

W tym miejscu nasuwa się pytanie, czy powstanie stowarzyszenia ”Primum non nocere" i jego działalność nie jest odpowiedzią na powszechne niezadowolenie z funkcjonowania Służby Zdrowia. Czy nie jest to poszukiwanie winnego ?
Ostatnio w efekcie trudnej sytuacji, w jakiej znaleźli się pracownicy Służby Zdrowia, pojawił się protest w postaci strajku anestezjologów i strajku pielęgniarek. Strajk ten był dość powszechny i poparty przez ogół społeczeństwa.
Wiadomo powszechnie, że strajk jako taki nie jest zgodny z podstawowymi zasadami etyki lekarskiej, etyki naszego zawodu, ale strajk ten można jednaj zrozumieć jako wyraz skrajnej determinacji. Niestety strajki te nie zmieniły zupełnie sytuacji, w jakiej obecnie są lekarze i pielęgniarki oraz cały biały personel Służby Zdrowia.
Jest wiele innych niedociągnięć we wprowadzonej reformie Służby Zdrowia, ale o wiele mniejszym nasileniu i znaczeniu. Wiem, że rok ten poświęcony jest eksperymentowi owej reformy i chyba są możliwości przeprowadzenia korekty.

W mym wystąpieniu nie odnoszę się w ogóle do lekarskich praktyk prywatnych, gdyż stanowi to osobny problem. W związku z powszechną próbą likwidacji Zespołów Opieki Zdrowotnej pojawiła się potrzeba powołania Spółdzielni Lekarskich w ich miejscu. Władze miasta pragną wynająć Spółdzielniom Lekarskim lokal i sprzęt po byłym Zespole Opieki Zdrowotnej. Nazwane to jest prywatyzacją Służby Zdrowia. Padła jednak niepokojąca uwaga, że władze administracyjne chcą czerpać dodatkowy dochód z istnienia Spółdzielni lekarskich, co jest niezgodne z konstytucją, w której państwo gwarantuje bezpłatną opiekę lekarską obywatelowi.
Zdajemy sobie sprawę, że każdy z nas osobiście w pewnym stopniu sam decyduje o swoim zdrowiu - zgodnie zresztą z zaleceniami powszechnej już w świecie akcji promocji zdrowia.
Zachodzi jednak podstawowe pytanie, czy zdrowie społeczeństwa jako takiego nie jest sprawą państwa, które wszak tworzy warunki, w jakich żyje obywatel.
Są pojęcia takie, jak ojczyzna, naród i państwo. Ojczyzna to ziemia, skąd pochodzimy, naród to mieszkańcy tej ziemi. Istnieje jeszcze państwo, będące strukturą administracyjną służącą narodowi.
Niektóre czynniki zewnętrzne w naszej rzeczywistości są niezależne od poszczególnych obywateli, a za nie odpowiada państwo. Jakże często te czynniki zewnętrzne decydują o zdrowiu człowieka.
Zwrócę tutaj uwagę na stan naszych dróg, częstość wypadków drogowych nie z winy kierowcy lecz warunków zewnętrznych. Zimą są niestety nieprzygotowane do transportu drogi (tej zimy słyszeliśmy wyraźne ostrzeżenia władz, że drogi nie będą odśnieżane ze względów oszczędnościowych. Na szczęście były odśnieżane).
Opłakany jest stan naszego środowiska naturalnego, wycinamy lasy, niszczymy nasz drzewostan. Nawet Puszcza Białowieska jest zagrożona nie mówiąc już o Beskidach.
Panuje wzrost przestępczości, ponoć nie do opanowania. Dominuje w naszym społeczeństwie powszechne poczucie zagrożenia, niepewności jutra - rośnie stres psychospołeczny, który ma zdecydowanie negatywny wpływ na częstość chorób naczyniowych (zawały serca, udary mózgowe) a nawet choroby nowotworowe. (Jak wiadomo w sytuacjach stresowych obniża się odporność organizmu.)
Porównanie tego problemu narastania zachorowania w Polsce na wyżej wymienione choroby z krajami cywilizowanymi Zachodu jest dla nas wyraźnie niekorzystne. Przeciętny okres życia Polaka jest jednym z najkrótszych w Europie. Przyrost naturalny maleje.
Sytuacja naszego narodu pod względem zdrowotnym jest zatrważająca i od tego zagadnienia nie wolno umywać rąk, uciekać.
Nie możemy zwolnić państwa od odpowiedzialności za zdrowie człowieka, za stan zdrowia całego społeczeństwa. Zdrowie narodu jest jego bogactwem.
Pisząc te słowa jestem w głębokiej rozterce, gdyż słyszę mój bardzo krytyczny ton w tej wypowiedzi, ale wynika on z braku możliwości dojrzenia nadziei, że jutro będzie lepiej.
Cóż my lekarze możemy pomóc? Uważam, że poza codzienną sumienną pracą zawodową winniśmy mieć możliwości włączenia się z naszą wiedzą i doświadczeniem w przeprowadzanie reformy tej reformy Służby Zdrowia.
Pragniemy żyć w zdrowym społeczeństwie długo i dobrze. Pozostajemy z nadzieją, że powrócą czasy, gdy zawód lekarza uzyska ponownie autorytet i właściwe godne miejsce w społeczeństwie.



Wrzesień 1999


Biuletyn informacyjny Beskidzkiej Izby Lekarskiej nr 42,
wrzesień - październik 1999, Bielsko-Biała, s 95-100


wróć | w górę