Pan tam leżał?


Andrzej Marciński
Gazeta Lekarska nr 10 (117) październik 2000


W "Odruchu warunkowym", opowiadaniu Stanisława Lema, główny bohater, mój ulubiony kadet Pirx, stanął przed niecodziennym zadaniem. Do zaliczenia czwartego roku pozostał mu jeszcze ostatni etap przed egzaminami dyplomowymi - zwano go "wariacką kąpielą". Niby nic, po prostu należało jak najdłużej pozostać w basenie wypełnionym solanką, pływając jak w Morzu Martwym i będąc jednocześnie całkowicie odizolowanym od świata zewnętrznego. Pozbawiony jakichkolwiek "bodźców aferentnych": wzrokowych, słuchowych, węchowych, jak i zmysłu dotyku, z założonymi na piersiach ramionami spoczywać miał Pirx w nieważkim zawieszeniu. Jak długo? Jak długo mógł wytrzymać... Wytrzymał długo, bardzo długo, siedem godzin. Zajął pierwszą lokatę. A gdy asystent usiłował wydobyć z niego jakieś szczegóły o tym, co czuł w czasie tego eksperymentu, Pirx zapytał:
— Pan tam leżał?
— Nie — zdziwił się doktor Grotius. A co?
— To niech się pan położy — zaproponował mu Pirx.
Sam pan zobaczy, jak to jest.

Pewnego poranka trwające od kilku dni uporczywe zawroty głowy zmusiły mnie do poddania się licznym badaniom. I tak, po wnikliwym badaniu klinicznym, znalazłem się w doskonale znanej mi pracowni rezonansu magnetycznego, tylko, że tym razem jako pacjent.
— Panie profesorze, proszę położyć się na tym stole.
Łatwo powiedzieć, znacznie trudniej wykonać. Nie jest to wcale takie proste, gdy cały świat kręci się jak szalony, każdy ruch wyzwala kilka "dalszych obrotów", a żołądek nagle znajduje się gdzieś powyżej serca... "
Teraz wjedzie pan do tunelu, proszę nie niepokoić się hałasem w czasie badania".
Wiem o tym doskonale, ale wiedzieć, to nie to samo, co doświadczyć. Jestem już w tunelu. W pozycji leżącej zawroty i nudności jeszcze narastają. Nad głową tylko kilka centymetrów wolnej przestrzeni. Choć nie cierpię na klaustrofobię, zaczynam zastanawiać się jak mogą znosić takie warunki inni. Przypominają się hasła wystawy, poświęconej pacjentowi, a będącej rewelacją wiedeńskiego Zjazdu EAR w 1997 r.: "Jesteś sam ze swą własną chorobą..."
Nagle ciszę rozrywa dźwięk jakby pracującego młota pneumatycznego, dźwięk to za mało, huk -i to nie jednego, to koncert na młoty. Staram się liczyć sekundy -chcę wiedzieć jak długo będzie trwać ten koncert. Huk wibruje, narasta, zmienia swe natężenie. Potem dzwoniąca w uszach cisza i znów nowy koncert "koncert medycyny XXI wieku". To kakofonia zmieniających się dźwięków, to połączenie karykatury muzyki techno z jakąś piekielną dyskoteką. To nie tylko dźwięki, to wyczuwalne doskonałe uderzenie fali dźwiękowej. Już dawno zaprzestałem odliczania, już tylko walczę z własną słabością i zastanawiam się co odczuwa człowiek ciężko chory. Czy nie chciałby przypadkiem przerwać całe to badanie, wyrwać się z tego tunelu, w którym czuje się wręcz nacisk otaczających ścian. Nie dość, że jesteśmy sami ze swoimi własnymi nieszczęściami, chorobą, bólem, to na domiar złego niezbędne postępowanie lekarskie może być co najmniej trudne do przyjęcia i zaakceptowania. Ludzie aktywni, czynni, nie godzący się ze spotykającymi ich w takich sytuacjach przeciwnościami losu pewno nie poddają się tak łatwo. Ale tych jest chyba mniejszość.
Co odczuwać mogą ci potulni?
Kto z nas o tym pamięta?
Czy lekarz ordynujący pacjentowi dziesiątki badań (czy zawsze niezbędnych) zdaje sobie sprawę, co może oznaczać dla pacjenta już choćby tylko wlew doodbytniczy; a badania naczyniowe i wiele tzw. zabiegów interwencyjnych?
Czy zawsze pamiętamy o tym, co może odczuwać pacjent?
— Pan tam leżał?
— Nie — zdziwił się doktor Grotius. A co?
— To niech się pan położy — zaproponował mu Pirx.
Sam pan zobaczy, jak to jest.

Stanisław Lem "Opowieści o pilocie Pirxie". Wydawnictwo Literackie, Kraków 1968.


wróć | w górę